Pewnej nocy,
tak godzinę po północy,
gdy Malinka po kąpieli
była już w swojej pościeli,
Jaś także już smacznie spał,
Lutek piżamę ubierał
i kładł się do łóżka,
gdzie  koc i poduszka
czekały już na niego
mrucząc: „Chodź spać kolego,”
a kolorowe sny
pukały do okien i drzwi.
  
   Lutek już gasił światło,
gdy nagle spojrzał z uwagą
na drzwi i na podłogę
i ujrzał płynącą wodę,
która z przedpokoju
wlewała się do pokoju.
W swoim domku był sam,
pomyślał, że może kran
zostawił odkręcony,
pobiegł więc przerażony
szybciutko do łazienki
i krzyknął: - „O  Panie Wielki!”
gdy ujrzał jak w brudnej wodzie
kafelki pływają sobie.
   W wodzie były ściany.
Sprawdził, czy zakręcone są krany
i nieuszkodzone rury.
W żadnej nie znalazł dziury,
a krany zakręcone były.
Lutek zebrał siły
i zaczął wylewać wodę,
ale w chwilę potem
zobaczył, że to nic nie da.
Zewsząd wlewała się woda.
   Na środku swej łazienki
stał Lutek bardzo przejęty,
tym, co się wokół działo,
a wody wciąż przybywało
i wkrótce po kostki w wodzie
Lutek po mieszkaniu chodził.
Pływały już dywany
i mokre były ściany,
w wodzie stała kanapa,
stół, fotele i szafa.
   Otworzył drzwi na podwórko,
a wtedy długą strugą
woda wpłynęła z dworu
prosto do przedpokoju,
aż się Lutek przewrócił
i lampę z szafki zrzucił,
uderzył się o ścianę,
miał mokrą całą piżamę,
mokre włosy i brodę.
Straszne - pomyślał sobie.
Polana była zalana,
brnąc w wodzie po kolana
szedł Lutek pokonując prąd,
tam, gdzie Malinki stał dom.
   Malinka smacznie spała,
o niczym nie wiedziała.
Gdy Lutek stukał w okienko
mrugnęła jedną powieką,
ziewnęła od ucha do ucha
pytając: - „Kto do mnie puka?”
-To ja. Otwieraj!
I szybko się ubieraj,
bo woda nas zalewa,
stoją w niej wszystkie drzewa.
   Nie unikniemy powodzi,
trzeba poszukać łodzi.
Malinka zerwała się z łóżka,
aż podskoczyła poduszka,
stanęła na podłodze
już po kolana w wodzie.
Lutkowi drzwi otworzyła
i przerażona krzyknęła:
- Co z nami teraz będzie?
Wody jest pełno wszędzie.
Malinka jak kreda biała
Lutka wypytywała.
Lutek nie odpowiedział,
ponieważ sam nie wiedział
skąd woda się dostała
i domy im zalała.
Polana była w wodzie,
w oddali płynęły dwie łodzie,
w jednej był wodnik Jarek
i konik polny Marek,
Mateusz i ważka Emilka,
a także pszczółka Miłka,
a w drugiej różne owady,
które nie dały rady
pływać długo w wodzie
i teraz siedziały w trwodze,
myśląc o swoich domkach,
dziuplach, gniazdach i norkach.
- Czy to rzeka wylała
i domy nam zalała? -
wodnika zapytał Lutek,
gdy ten podpłynął wnet.
- Lutku wody przybywa
są w niej domy i drzewa.
Nigdy tak nie bywało,
nie wiemy co się stało,
przecież nie padały deszcze
i sucho było jeszcze.
   Rano, gdy wstanie słońce
i widno będzie na łące,
popłynę w swojej łodzi
i znajdę przyczynę powodzi.
A teraz nie ma rady
trzeba ratować owady,
które nie mogą fruwać
i nie umieją pływać.

Jaś, który smacznie spał
obudzony krzykami wstał,
zaspany wyszedł na taras
i oprzytomniał zaraz,
gdy ujrzał łąkę w wodzie
i dwie płynące łodzie.
- Czy to mi się śni?
Czy to naprawdę wy?
- pytał z tarasu Jaś
widząc zalany las.  
- Jasiu! Szkoda czasu,
zalane jest pół lasu.
Nie wiemy skąd ta woda,
owadów jest nam szkoda.
Pomóż nam, póki czas,
wody jest prawie po pas.
     Jaś rzekł -To nie są sny.
Już biegnę. Otworzę drzwi.
Herbatę każdy dostanie,
do tego smaczne śniadanie
i ciepły wełniany koc,
by jakoś przetrwać tę noc.
Jaś miał mieszkanie duże,
położone w dębowej dziurze,
a w nim pokoje, łazienki,
kuchnię i salon wielki,
na trzech różnych piętrach,
z tarasami we wnękach
i z dwoma balkonami
i z kręconymi schodami.

- Zapraszam wszystkich was,
wchodźcie, póki jest czas.
Podpłynęły dwie łódki
i za czas krótki
owady całą gromadą,
zgodnie z Jasia radą,
zaczęły wchodzić po schodach,
które zalewała woda.
Gdy powódź była wszędzie
wysoko w starym dębie,
w tę noc ponurą i głuchą
było bezpiecznie i sucho.
Malinka poczęstowała gości
wywarem z igieł sosny,
przyniosła kanapki, owoce,
ciasta i pyszne łakocie.
Owady zmęczone okrutnie
siedziały bardzo smutne.
Pan doktor Mateusz Łukasz
nawet żwawo się ruszał
i z całej swojej mocy
udzielał wszystkim pomocy.
Świerszcz miał złamaną nogę,
głowa bolała stonogę,
skrzydełko złamał bąk,
kiedy ratował swój dom.
Dwie małe biedroneczki
zgubiły czarne kropeczki
i płakały w kąciku,
jedna razem z drugą.
Mówiła im Malina
- To nie jest wasza wina.
Rano, gdy wstanie słońce
znajdziemy je na łące.


A wodnik, Lutek i Jaś
płynęli przez zalany las.
Chcieli zdążyć z pomocą.
Na szczęście tuż nad wodą
fruwały dzielne świetliki
i jak małe ogniki,
jak latarni blask
oświetlały zalany las
i miejsca na polanie,
skąd dochodziło wołanie.
Wyłowili żuka małego,
na wpół utopionego,
który uczepiony brzozy
rozpaczliwie wzywał pomocy.
Pływając po polanie
zrobili mu sztuczne oddychanie,
dali naparu do picia
i ciepły koc do okrycia.
Wyłowili bąka grubego,
bardzo już zziębniętego,
a wracając, po drodze
konika polnego i osę.
Do Jasia ich szybko zawieźli,
by inni im pomoc nieśli.

A potem, gdy płynęli na wprost
usłyszeli żałosny głos.
- Kto tam ratunku wzywa?
Istota ledwie żywa,
pozbawiona w ogóle sił
kurczowo trzymała się trzcin.
Gdy bliżej podpłynęli
starą Ceklę ujrzeli,
która uczepiona trawy
już nie dawała rady
utrzymać się na wodzie,
zanurzona po szyję w błocie.
Wciągnęli ją do łódki
i za czas krótki
leżała już w spokoju
u Jasia w jego pokoju.

A tymczasem
Lutek z Jarkiem i Jasiem
po lesie wciąż pływali
i wszystkich ratowali.
Gdy byli przy pniu sosny
usłyszeli głos żałosny.
- Kto tej strasznej nocy
tym razem wzywa pomocy?
- To ja pomocy wołam.
Ja rusałka Ola.
W okropne wodorosty
wplątały mi się włosy.
Jestem unieruchomiona
- krzyczała przerażona-
poza tym bardzo zziębnięta,
boli mnie prawa ręka.
Nie wytrzymam dłużej.
Proszę przypłyńcie bliżej!
- Skąd dochodzą te krzyki?
- Tu jestem, przy pniu lipy.
Gdy łódką  podpłynęli
z przerażeniem ujrzeli
jak uczepiona gałęzi,
niby ptak na uwięzi
rusałka biedna pływa,
ze zmęczenia ledwie żywa.
W jej długie, jasne włosy
wplątały się wodorosty
i ciągnęły pod wodę,
zatapiając powoli głowę.
Szarpała je i krzyczała
i przerażona płakała.
Wodnik do wody wskoczył
i Alę szybko wyłowił.
Zawieźli ją do doktora,
bo była bardzo chora.

A potem na polanie
znów  usłyszeli wołanie.
To na liściu jagody,
który nabierał wody
pływała żuka rodzina
i mała osa Balbina.
Podpłynęli i wkrótce
uratowani  siedzieli w łódce.
 
  Pływali tak pół nocy
słuchając kto wzywa pomocy
i ratując owady,
małe zwierzęta i ptaki.
   A rano, gdy zjedli śniadanie
zobaczyli, że na polanie
nie ma już domków przyjaciół.
  Tylko jest woda wokół.
     Cała leśna polana
          wodą była zalana.

Tam, gdzie stał Lutka domek
z wody wystawał  komin.
Malinkę ogarnął płacz.
Jej domek był w wodzie po dach.
Widząc to wodnik rzekł:
- Muszę wyjaśnić to wnet,
co się właściwie stało,
że wszystko w nocy zalało.
I znów  przez zalany las
Lutek, Jarek i Jaś
płynęli w swojej łodzi,
szukając przyczyny powodzi.
   Nagle ujrzeli zaporę,
która spiętrzyła wodę,
zrobioną z gałęzi i drzew,
a nad nią stado mew.
Gdy bliżej podpłynęli
z przerażeniem  ujrzeli
bobry siedzące na tamie,
które jadły śniadanie.

Tam, gdzie płynęła rzeka
leżały ścięte drzewa,
pnie były w jednym rzędzie
i wióry fruwały wszędzie.
Z tych gałęzi i pni
przez kilkanaście dni
bobry budowały tamę,
uklepując ją ogonami.
Zapora z gałęzi i drzew
zmieniła rzeki bieg
i w nocy, bez hałasu
zatopiła połowę lasu.

- Niech mi ktoś wytłumaczy
co to wszystko znaczy?
- krzyknął głośno Jaś,
aż echo przeszło przez las.
- Jecie sobie śniadanie,
a tam na polanie
woda zalała domki,
gniazda, dziuple i norki.
Nie jesteście tu sami.
My też mieszkamy tu z wami.
Las to nasz wspólny dom.
Wynoście się szybko stąd!
Bobry przerwały śniadanie,
spojrzały na gości i tamę.
- Jesteśmy zawstydzone,
a nawet przerażone,
że tak wielkie  szkody
powstały z nadmiaru wody.
Gniewać się nie warto.
Przepraszamy was bardzo.
Tę tamę rozbierzemy
i gdzie indziej zbudujemy,
może tam gdzie wrzosowisko.
Uzgodnimy z wami wszystko.
Kiedy już nie będzie wody
naprawimy wszystkie szkody.
Zbudujemy nowe domy,
z drewna, gliny i ze słomy.
Chcemy nadal mieszkać z wami,
bardzo wszystkich przepraszamy.

I zwierzęta i owady,
wszyscy wzięli się do pracy.
Choć był wielki strach i krzyk
na szczęście nie zginął nikt.
Upłynęło sześć tygodni,
a już stały nowe domki
i znów kwiaty rosły wokół
i na łące znów był spokój.
    
Morał z tego  taki jest,
o czym pewnie dobrze wiesz,
że nie możesz żyć sam sobie.
Trzeba  żyć z innymi w zgodzie.